2008-04-25 11:22, Autor: Sławomir Kwasowski (SlawoyAMD)
Muzyka POP to dość szerokie pojęcie, więc wybór wykonawców jest całkiem spory. Nie słucham zbytnio nowoczesnej muzyki, bo większość z utworów, przy której „buja” się dziś młodzież, to covery utworów z lat mojej młodości (osiemdziesiąte), a tych wolę zdecydowanie słuchać w oryginale, bo ciemnoskórzy pseudo piosenkarze wywołują u mnie przykurcz twarzy, kiedy ranią utwory tak szlachetnych wykonawców, jak Sting (łącznie z The Police), Spandau Balet, Talk Talk i wielu innych artystów, którzy naprawdę mieli głos i nie robili pogadanek przy muzyce, do refrenów zatrudniających bardziej utalentowanych od siebie, młodych ludzi płci obojga. Oczywiście zdarzają się prawdziwe perełki, których głos potrafi wzbudzić mój dość wybredny zachwyt. Jedną z nich jest Nelly Furtado, której ostatnia płyta mimo że dość „raperska”, ma sporo utworów z całkiem konkretna linią melodyczną, w której głoś Nelly ma szansę się wykazać. Choć bardziej podoba mi się styl jej debiutanckiej płyty "Whoa, Nelly!", to ze względu na dynamikę basów i dość zróżnicowane instrumentarium, wysłuchałem jej dzieło stworzone w współpracy z naprawdę utalentowanym muzycznie Timbalandem.
Płyta "Losse" jest pełna pulsującego, mocnego basu. Wydawać by się mogło, że dla tak sporego subwoofera to będzie raj, jednak rytmiczne, bardzo niskie rytmy wprowadzały membranę głośnika w tak duże wychylenia, że jak stwierdził mój syn „bas się spóźnia”. Może to mało precyzyjne określenie, ale niezwykle trafne. Miedzy szybkimi uderzeniami aluminiowa membrana miała jakby kłopoty z powrotem do miejsca zerowego, co powodowało zniekształcenie tonów niskich, tak zwane falowanie – dudnienie, które do złudzenia przypominało efekt spóźnionego dźwięku bębna. Lekiem na to zjawisko było „przycięcie” trochę basów na regulatorze i korektorze graficznym dźwiękówki. Z bardziej elektronicznymi utworami DJ Tiesto Mustangi radziły sobie znacznie lepiej. Jednym słowem przeciętna jakość dźwięku, ale dla mniej wymagających słuchaczy zupełnie wystarczająca. Ocena? Maksymalnie 6 punktów na 10 możliwych.
Rock i wszelkie jego odmiany po muzykę Heavy Metalową potrafi zmęczyć głośniki. Lubię dobre kapele, szczególnie te z lat osiemdziesiątych, gdzie wirtuozeria gry na gitarze była wysoko ceniona (pomijam tu wszelki Trash metale i pochodne, gdzie wszyscy zaczynali grac na „trzy, cztery” i jak się spotkali na końcu to dobrze, a jak nie to też dobrze). Mimo, że nigdy nie byłem „metalowcem” (w moich czasach należałem do Depechowców – fan Depeche Mode / front oficjalnie walczący z Metalowcami), ale po cichu lubiłem posłuchać kawałków rocka, zarówno rodzimych (Perfekt, TSA), jak i takich gwiazd formatu Metalliki, Iron Maiden, Manouver, AC/DC czy balladek Scorpionsów.
Jeśli chodzi o odsłuch, to muzyka rockowa ma wbrew pozorom sporo wspólnego z utworami klasycznymi. Też w zasadzie jest to kaskada dźwięków tła z solową linią melodyczną. Tutaj NATEC Mustang „poległ” podobnie jak przy Vivaldim i Ravelu. Ciężkie brzmienie gitarowych pomruków zlewało się często z prowadzącą „solówką”, szczególnie gdzie zaczynał dominować bass. Ocena 3 punkty na 10. Słabo ? powiedzmy, ze tak sobie, bo Mustangi mają swoje zalety, ale je poznamy dopiero gdy będziemy chcieli „odpalić” grę lub obejrzeć film ...