No i wróciłem :) Urlop udany i niemal wszystkie zaplanowane punkty zostały zrealizowane. Zacząłem podróż od noclegu w Czechach, którą miałem już znaną z poprzednich wypadów (camping Matylda koło miejscowości Most) i tam już zaczęło lekko straszyć deszczem, ale armagedon rozpętał się dopiero w drodze do Austrii...
Niemców ponoć pozalewało (i dobrze), ale i ja w Alpach leciałem w strugach deszczu przy ulicach przypominających rzeki... Jednak dobre przeciwdeszczówki i pokrowce na buty oraz podgrzewane manetki kierownicy, pozwoliły połykać kolejne kilometry. Drugi nocleg w Austrii i poranek jeszcze deszczowy, ale już w skali mikro w porównaniu z dniem następnym, za to widoki już śliczne...
Pogoda znacznie się odmieniła we Włoszech. Od razu chce się żyć, słońce, widoki, plaże i dziewczyny... Kieruję się w stronę Wenecji, ale namiot rozbijam troszkę dalej od tego miasta, bo czym bliżej, to ceny noclegów na campingach astronomicznie rosną. Wybieram Chioggia'ę, czyli tak zwaną małą Wenecję (też miasteczko częściowo na wodzie).
Zostaję tam na trzy noce. Pierwszy dzień odpoczywam po długich przelotach, a drugiego dnia jadę do Wenecji... Miasto - labirynt i tam nawigacja w telefonie świetnie się sprawdza. Miejsce mega klimatyczne, nastawione na turystykę, więc dość drogie, ale jeśli się pokręcicie trochę dalej od głównych deptaków i obiektów typu pałac Dodżów, czy jakiś słynnych mostów, to da się znaleźć fajną knajpkę z jedzeniem w przystępnej cenie. Złaziłem się okrutnie, a smartwach pogratulował mi 18000 kroków...
A taki klimatyczny sklepik z komputerami, trafiłem na jednej z uliczek...
Kolejnym punktem wyprawy była Piza, a że znajdowała się niemal na trasie do portu w Livorno, wszystko zaplanowałem na jeden dzień, co trochę skomplikowało dostanie się na prom... Po drodze trochę korków, objazdów i robót drogowych i do krzywej wieży dojechałem dość późno, ale pogoda wciąż dopisywała, więc widoki były fajne...
W porcie powiedziano mi, że tego dnia nie ma już szans dostać się na pokład, a i jutro już wszystko zajęte! Jednak śliczna, śniada włoszka podszeptała mi, żebym zjawił się tak o 7.00 rano dnia następnego, to może mnie jakoś "dobukują" na pokład... Nie było wyjścia, musiałem wziąć hotel i rano faktycznie to samo dziewczę załatwiło mi wjazd na prom linii Moby...
Rejs na Korsykę totalnie nudny, bo to sześć godzin bezczynnego gapienia się na wodę lub siedzenia w barze. Ale kiedy zbliżaliśmy się już do wyspy, można było się zachwycać jej górzystym obliczem... Portem docelowym jest Bastia.
Nocleg miałem zaplanowany w miejscowości Saint Florent, ale wcześniej postanowiłem objechać północny cypel. Już wtedy wiedziałem, że pokocham Korsykę, bo trasy są tam (no może z wyjątkiem przejazdów przez miasteczka, gdzie notorycznie są ograniczenia prędkości do 30 km/h i absurdalnie wysokie spowalniacze na ulicach)... Drogi tak kręte, że trudno znaleźć odcinek prostej trasy dłuższy niż 200 metrów, a widok kryształowo czystej, błękitnej wody i skalnych urwisk tuż nad nią, po prostu zmusza do zatrzymywania i robienia zdjęć. Ponieważ Fotosik coś chyba zawiesił rozwój swojej działalności (nie mogę opłacić konta premium), musiałem poszukać czegoś innego i 500px świetnie działa, ale na koncie podstawowym mogę ładować tylko 29 zdjęć dziennie, więc wrzucam zaledwie próbkę widoków z tej boskiej wyspy... Cudowna różnorodność przyrody, od wysokich pokrytych śniegiem szczytów, po "księżycowe" pagórki, gęste lasy, tropikalne palmy i kaktusy... No po prostu bajka. Warto zwiedzić miejscowości Calvi, Piana, Porto, Bonifacio i jeszcze wiele innych, których nazw nie pamiętam. Ogólnie objechałem całą wyspę dookoła z eksploracją wyższych partii północnego środka.
Akurat znów termin mojego wyjazdu z wyspy przypadł na weekend (niedziela), więc do Livorno już nie było wolnego promu, tak więc popłynąłem do Genua'y (rejs 7.5 godziny), ale postanowiłem to wykorzystać i odwiedzić we włoskich Alpach dwa miejsca, w których jeszcze nie byłem, a więc jezioro Como i przełęcz Penserjoch, która pozwala się nam wspiąć motocyklem, czy też samochodem na 2211 metrów n.p.m. Como z pewnością stanie się moim celem kolejnych wypraw, bo trzeba pewnie spędzić nad nim z dobry tydzień, by je objechać ze zwiedzaniem :)
I tak szczęśliwie dotarłem do domu, by po zrobieniu niemal 6000 kilometrów teraz z radością wrócić do pisania newsów :) Jak mi tego brakowało ...
Forum > Tematy dowolne > Slawoy via Corsica...
Wysłane 2024-06-21 12:32 , Edytowane 2024-06-21 13:19
Wysłane 2024-06-21 13:23
Bateryjki naładowane... Będę robił film z wyprawy na YouTube, ale pewnie to potrwa i w odcinkach, bo mam 160 GB materiału wideo do przerobienia
Wysłane 2024-06-21 14:48
@SlawoyAMD
Hm woda chociaż była mokra we morzu?
A jak jechałeś przez te zalane drogi to nie działa kanalizacja czy nie nadążała odprowadzać wody przy tej ilości opadów?
Wysłane 2024-06-21 15:49
@mrrowek
Morze mega mokre, a tak zasolone, że można się kłaść na wodzie nie tonąc... Co do ilości wody na szosie, to na motocyklu odbiera się zupełnie to inaczej... Trzeba bardzo uważać, by nie doznać aquaplaning'u, bo to jednak tylko dwa kółka... byle dołek, byle zapadlina drogi, a tam już wpadasz w małe "jezioro"...
Wysłane 2024-06-21 20:29
Już zdjęcia są cudowne, wyobrażam sobie filmy.
Wysłane 2024-06-21 20:40
Cierpliwie poczekam na ruchome obrazki z lektorem.
Kto jest online: 0 użytkowników, 219 gości